niedziela, 3 marca 2024

"Oto dlaczego nie można ufać Zachodowi, że będzie przestrzegał własnych „czerwonych linii” na Ukrainie Ponieważ Macron nie wyklucza rozmieszczenia żołnierzy i wyciek rozmów między niemieckimi oficerami, pewna eskalacja jest pewna"

Tarik Cyril Amar, historyk z Niemiec pracujący na Uniwersytecie Koç w Stambule, zajmujący się Rosją, Ukrainą i Europą Wschodnią, historią II wojny światowej, kulturową zimną wojną i polityką pamięci

Prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz nie zgodzili się publicznie co do tego, w jaki sposób wesprzeć Ukrainę – którą Zachód bezlitośnie wykorzystywał jako geopolityczne zastępstwo – w jej konflikcie z Rosją. Macron wykorzystał zwołane przez siebie specjalne spotkanie UE – – jak głosi plotka bezpośrednio zainspirowana przez prezydenta Ukrainy Władimira Zełenskiego – w efekcie stwierdził, że opcją jest wysłanie zachodnich oddziałów bojowych na Ukrainę.


Here’s why the West can’t be trusted to observe its own ‘red lines’ in Ukraine

Oczywiście Zachód ma już na miejscu wojska, w tym żołnierzy słabo zakamuflowanych jako ochotnicy i najemnicy lub w inny sposób uczestniczący w konflikcie (na przykład poprzez planowanie i namierzanie celów), co potwierdził niedawny wyciek amerykańskich dokumentów. Jednak otwarta interwencja sił lądowych oznaczałaby poważną eskalację, bezpośrednio stawiającą Rosję i NATO przeciwko sobie, jak szybko zauważyła Moskwa, i czyniącą eskalację nuklearną realną możliwością. Rosja celowo tolerowała pewien stopień zachodniej interwencji ze swoich pragmatycznych powodów: w istocie stara się wygrać wojnę na Ukrainie, unikając jednocześnie otwartego konfliktu z NATO. Jest gotowa zapłacić cenę za konieczność radzenia sobie z de facto zachodnią ingerencją wojskową, o ile ma pewność, że uda jej się pokonać na ukraińskim polu bitwy. W istocie strategia ta ma tę dodatkową zaletę, że Zachód marnuje własne zasoby, podczas gdy rosyjska armia przechodzi doskonałe, praktyczne szkolenie w zakresie neutralizowania zachodniego sprzętu, w tym szeroko reklamowanej „cudownej broni”. Nie trzeba wierzyć słowom Moskwy, wystarczy sięgnąć do elementarnej logiki, aby zrozumieć, że istnieje równie wyraźna granica tego rodzaju wyrachowanej tolerancji. Gdyby rosyjscy przywódcy doszli do wniosku, że zachodnie siły zbrojne na Ukrainie zagrażają jej celom (zamiast jedynie utrudniać ich osiągnięcie), podniosłoby to cenę dla niektórych krajów zachodnich. (Zastosowano by selektywne traktowanie, aby wystawić na próbę – całkiem możliwe, że do granic wytrzymałości – spójność Zachodu.) Weźmy na przykład Niemcy: Berlin jest zdecydowanie największym dwustronnym wsparciem finansowym Ukrainy spośród państw UE (przynajmniej pod względem zobowiązań). Jednak pod względem militarnym Rosja na razie zadowala się niszczeniem niemieckich czołgów Leopard, gdy pojawiają się one na polu bitwy. I w pewnym sensie ukaranie wtrącania się Niemiec można bezpiecznie pozostawić ich własnemu rządowi: kraj ten poniósł już ogromne straty w swojej gospodarce i pozycji międzynarodowej.

Gdyby jednak Berlin poszedł jeszcze dalej, kalkulacje Moskwy uległyby zmianie. W takim przypadku, o ile niemieckie środki masowego przekazu nie pozwolą obywatelom niemieckim o tym myśleć, możliwy jest „trzeźwiący” (by użyć określenia z rosyjskiej doktryny) strajk – początkowo prawdopodobnie nienuklearny – na niemieckie siły i terytorium. Krajowe konsekwencje takiego ataku są nieprzewidywalne. Niemcy mogą zjednoczyć się wokół flagi lub mogą otwarcie zbuntować się przeciwko i tak już głęboko niepopularnemu rządowi, który z bezprecedensową bezczelnością poświęcał interes narodowy na rzecz geopolityki Waszyngtonu. Jeśli uważasz, że powyższe brzmi nieco naciągane, znam osobę, która wyraźnie nie podziela Twojego samozadowolenia: kanclerz Niemiec. Urażony prowokacją Macrona Scholz odpowiedział z wymowną skwapliwością. W ciągu 24 godzin po niespodziewanym posunięciu Francji publicznie wykluczył wysłanie „oddziałów lądowych” przez „narody europejskie lub państwa NATO”, podkreślając, że zawsze zgadzano się co do tej czerwonej linii. Ponadto kanclerz wybrała właśnie ten moment, aby potwierdzić, że Niemcy nie dostarczą do Kijowa swoich rakiet manewrujących Taurus, co stanowi eskalację, której zwolennicy tej eskalacji od dawna domagali się, także w Niemczech. Zdaniem Scholza zdolność uderzenia w Moskwę, rakiety Berlina w rękach Ukrainy i hipotetyczne siły lądowe Macrona mają jedną wspólną cechę: wiążą się z poważnym ryzykiem rozprzestrzenienia bezpośrednich walk poza Ukrainę, w szczególności do Europy Zachodniej i Niemiec. Innymi słowy, przywódcy obu krajów tradycyjnie uznawanych za rdzeń Unii Europejskiej wykazali głęboką rozbieżność zdań w kluczowej kwestii. Macron, to prawda, często mówi więcej, niż ma na myśli lub chce pamiętać. Scholz jest skrajnym oportunistą, nawet jak na standardy profesjonalnej polityki. Ponadto wyraźnie zamierzone niedyskrecje ze strony obu męskich zespołów wskazują na wzajemną i szczerą niechęć, jak właśnie doniósł Bloomberg. Moglibyśmy odrzucić spór między nimi jedynie jako wynik niezgodnych stylów politycznych i osobistych animozji.

Byłby to jednak poważny błąd. W rzeczywistości ich otwarta niezgoda jest ważnym sygnałem o stanie myślenia, debaty i kształtowania polityki w UE, a szerzej – w NATO i na Zachodzie. Prawdziwym wyzwaniem jest rozszyfrowanie, co oznacza ten sygnał. Zacznijmy od czegoś, do czego obaj przywódcy nie przyznają się otwarcie, ale jest praktycznie pewne, że podzielą się nimi: tłem ich kłótni jest obawa, że Ukraina i Zachód nie tylko przegrywają konflikt, ale, co ważniejsze, na usprawnionym pod względem informacyjnym Zachodzie, że ta porażka wkrótce stanie się niezaprzeczalnie oczywista. Na przykład w postaci dalszego natarcia Rosji, w tym zwycięstw strategicznych, takich jak zdobycie Awdejewki i częściowe lub całkowite załamanie ukraińskiej obrony. Na przykład nawet zdecydowanie wojowniczy ekonomista przyznaje obecnie, że rosyjska ofensywa „rozgrzewa się”, że upadek Awdiewki nie spowodował pauzy rosyjskiej armii i że sami Ukraińcy „stają się pesymistyczni”. Zarówno uwagi Macrona, jak i pochopne oświadczenie Scholza są oznakami rosnącego i uzasadnionego pesymizmu, a być może nawet początkowej paniki wśród zachodnich elit. Nie mówi nam to jednak zbyt wiele o tym, jak te elity naprawdę zamierzają zareagować na tę przegraną grę (to znaczy zakładając, że same się znają). W zasadzie istnieją dwie opcje strategiczne: podnieść stawkę (ponownie) lub ograniczyć straty (w końcu). W tym momencie frakcja „podniesienia stawki” nadal dominuje w debacie politycznej. Negatywna reakcja na kradnący show Macron przyćmiła fakt, że ogólny trend strategii NATO i UE nadal polega na dodawaniu nowych zasobów do walki, na przykład poprzez zgodę na pozyskiwanie amunicji spoza UE, czemu Francja długo się sprzeciwiała. Przynajmniej w opinii publicznej NATO i UE w dalszym ciągu zarządzane są przez uzależnionych od mitu utopionych kosztów: im więcej porażek i porażek już osiągnęli, tym więcej chcą ryzykować. W rzeczywistości jednak możliwość oszustwa i pokusa samooszukiwania się (łatwo mieszają się ze sobą, efekt powszechnie znany jako „wypicie własnego Kool Aid”) sprawę bardziej komplikują: weźmy na przykład zeznania Rosji, w dosłownym zapisie dyskusji wysokich rangą niemieckich oficerów wojskowych – a może była to „burza mózgów”? – jak Ukraina mogła w końcu użyć rakiet Taurus do ataku na most w Cieśninie Kerczeńskiej, łączący Krym z kontynentem rosyjskim, przy jednoczesnym zachowaniu wiarygodnego zaprzeczenia. Publiczne oświadczenie Scholza, że „niemieckich żołnierzy nie można w żadnym momencie i w żadnym miejscu wiązać” z atakami Taurusa, jest dowodem na to, że myśli o uchylaniu się od odpowiedzialności – lub o niemożności tego –. Jak można się spodziewać po polityku, którego jedyną strategią jest znalezienie ścieżki najmniejszego oporu.

Zagmatwana niemiecka reakcja na to żenujące fiasko wywiadu (na przykład dlaczego o czymś tak oczywiście drażliwym dyskutowano za pośrednictwem telekomunikacji, którą można zhakować, a nie w bezpiecznym pomieszczeniu?) tylko potwierdza autentyczność rosyjskich dowodów. Zamiast zaprzeczać, że dyskusja się odbyła, Niemcy zareagowały – w typowo autorytarny sposób – blokując konta w mediach społecznościowych zgłaszające ją i próbując postrzegać rozmowę jako jedynie nieszkodliwy eksperyment myślowy. Jednak podejrzanie elastyczne sformułowania Scholza i dyskusja niemieckich oficerów nie oznaczają, że Berlin przyjmie taki kurs naiwnie przejrzystego oszustwa. Być może był to nawet sposób na ustalenie, dlaczego to nie zadziała. Zwłaszcza jeśli informacje te nie są całkowicie nowe, decyzja Rosji o ich upublicznieniu teraz i być może nawet narażenie się na (drobną) niekorzystną sytuację wywiadowczą poprzez ujawnienie zakresu penetracji niemieckiego wojska jest oczywiście także sygnałem dla przywódców Niemiec: Moskwa nie będzie grać wraz z wiarygodnym zaprzeczeniem („nawet nie próbuj”) i śmiertelnie poważnie podchodzi do tej czerwonej linii („komunikat „nie próbujmy tego robić”). To również może pomóc skupić umysły w Berlinie i zmniejszyć prawdopodobieństwo oszustwa. W każdym razie dowody na to, że niemieccy oficerowie zastanawiali się, jak pomóc zaatakować Rosję bez pozostawiania odcisków palców, podkreślają dwie rzeczy: zachodnie publiczne oświadczenia mogą z łatwością być celowymi kłamstwami; a nawet jeśli tak nie jest, zawsze są otwarte na radykalną rewizję. Rzeczywiście, Macron również nawiązał do tego faktu, wskazując, że nawet jeśli bezpośrednia interwencja wojskowa nie jest jeszcze konsensusem, może nim stać się w przyszłości, podobnie jak inne czerwone linie zostały już przekroczone. W tym świetle luźną gadkę Macrona można odczytać jako kolejny blef – lub, jak mówią we Francji, „strategiczną dwuznaczność”: desperacką próbę pokazywania się tak zaciekle, aby Rosja nie wykorzystywała swojej przewagi militarnej. Jeśli taki był zamiar francuskiego prezydenta, przyniósł on spektakularny odwrotny skutek: Macron sprowokował nie tylko Niemcy, ale także innych, większych graczy zachodnich, do wyjaśnienia, że się z nim nie zgadzają. Uwaga dla Jowiszowskiego ja w Pałacu Elizejskim: nie jest „dwuznaczne”, gdy każdy, kto się liczy, mówi „Nie ma mowy!”; to też nie jest zbyt „strategiczne”.

Jednak czerpanie pocieszenia z obecnej izolacji Macrona byłoby samozadowoleniem. Po pierwsze, sprawa nie jest kompletna: w UE i NATO są zagorzali eskalacjoniści, tacy jak estoński przywódca Kaja Kallas, którzy chwalili go właśnie dlatego, że chcą wciągnąć wszystkich innych w bezpośrednie starcie z Rosją. Dobrze, że ci szczególnie gorliwi podżegacze wojenni nie mają na razie przewagi. Ale nie zostali też pokonani ani nawet odpowiednio zmarginalizowani i nie zamierzają się poddać. Po drugie, strategia eskalacji i gróźb może wymknąć się spod kontroli. Weźmy pod uwagę zbyt mało znany fakt, że podczas kryzysu lipcowego 1914 r., tuż przed wybuchem I wojny światowej, nawet cesarz niemiecki Wilhelm II miał chwile, w których prywatnie czuł, że nadal można tego uniknąć. Stało się to jednak po tym, jak on i jego rząd osobiście zrobili wszystko, co w ich mocy, aby wywołać wielką wojnę. Lekcja: jeśli podejmiesz zbyt duże ryzyko, w pewnym momencie możesz nie być już w stanie ograniczyć eskalacji, którą sam promowałeś. Po trzecie i najważniejsze, chociaż racjonalnie stosowana nieuczciwość nie jest niczym niezwykłym w polityce międzynarodowej, aby system międzynarodowy mógł zapewnić stabilność, musi najpierw zapewnić przewidywalność. To z kolei wymaga, aby nawet oszustwo mieściło się w milcząco uzgodnionych granicach i było do pewnego stopnia przewidywalne (ze względu na leżącą u jego podstaw racjonalność). Problem z postzimnowojennym Zachodem polega na tym, że postanowił zapomnieć i afiszować się z tą podstawową zasadą globalnego porządku. Jego uzależnienie od zawodności jest tak poważne, że sygnały eskalacji są z natury bardziej wiarygodne niż sygnały deeskalacji, o ile nie ma zasadniczej, ogólnej i wyraźnie rozpoznawalnej zmiany podejścia. Inaczej mówiąc, obecna izolacja Macrona nie ma większego znaczenia, ponieważ z perspektywy Moskwy należy ją interpretować w oparciu o zasadę należytej staranności, że posunął się on po prostu trochę za daleko za wcześnie. Ani Scholz, ani inne wyparcia się Zachodu nie robią różnicy. To, co zrobiłoby różnicę, to jednolity i wyraźny sygnał Zachodu, że jest on teraz gotowy do prawdziwych negocjacji i prawdziwego kompromisu. Na razie jest odwrotnie. Stwierdzenia, poglądy i opinie wyrażone w tej kolumnie są wyłącznie oświadczeniami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko RT.


Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/593616-macron-scholz-ukraine-troops/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz