piątek, 25 sierpnia 2023

"Timofey Bordachev: Ukraina w UE tylko pogorszy rosnącą nieistotność bloku .Ekspansja na Wschód uczyniła z tej organizacji gospodarczy dodatek do NATO"

 Dyrektor programowy Klubu Valdai Timofey Bordachev

Timofey Bordachev: Ukraine in the EU will only exacerbate the bloc’s growing irrelevance

Integracja europejska to jeden z najbardziej zmitologizowanych tematów współczesnej polityki globalnej, pełen już złudzeń i legend niemających nic wspólnego z trudną rzeczywistością stosunków międzynarodowych.
W praktyce współpraca dużej grupy krajów Europy Zachodniej w zakresie państwowej regulacji gospodarki jest oczywista: pozwoliła na w miarę sprawiedliwy podział korzyści płynących z uniwersalnego rynku. Jednak z politycznego punktu widzenia współpraca ta stworzyła tak dużą, efemeryczną nadbudowę, że w przypadku Unii Europejskiej nie da się odróżnić prawdy od oszustwa, a nawet fikcji. Możemy się jedynie domyślać, jakie będą przyszłe formy interakcji między państwami Europy Zachodniej, których głównym celem pozostanie podporządkowanie swoich narodów woli i kaprysom ich nietykalnych elit.

Dlatego najprostsza prognoza przyszłości integracji europejskiej opiera się na optymalnych formach utrzymania stabilności społecznej.

Nawet jeśli wymaga to na przykład odejścia od tradycyjnej działalności gospodarczej lub całkowitej rezygnacji ze zdolności krajów do zarządzania własnymi finansami.

Tym samym integracja europejska przybierze formę niezbędną do osiągnięcia swego pierwotnego celu. Jeśli oznacza to przyjęcie do UE krajów, które nie są formalnie gotowe, to też nie stanowi to problemu.

Istnienie jasnych reguł określających, które państwo, z jakim systemem gospodarczym i politycznym jest odpowiednim „nowicjuszem”, to nic innego jak mit.

Lub produkt swoich czasów, taki jak „Kryteria Kopenhaskie” dotyczące członkostwa, które zostały opracowane z myślą o zupełnie innej rzeczywistości międzynarodowej.

Tym bardziej, że przydatność kraju do członkostwa nie jest dogmatem, ale instrumentem radzenia sobie z nią przez tych, którzy nadają ton w ramach bloku.

To samo dotyczy wewnętrznego rozwoju UE i naiwnością byłoby postrzegać odchylenia od zmitologizowanego szablonu jej stabilności, które pojawiły się w naszym postrzeganiu w latach 90. XX wieku, jako oznaki dramatycznego upadku i degradacji.

Nawet pozorny głód intelektualny wyższych szczebli „zjednoczonej Europy” może jedynie przerażać idealistów takich jak autor tych słów.

Tak naprawdę nie wiemy, czy integracja europejska potrzebuje teraz mądrych przywódców politycznych, a nawet kreatywnych biurokratów. W końcu, jeśli szefowie państw i rządów powołują na najwyższe stanowiska kobiety, które nie powiodły się lub starszych zdrajców, to być może właśnie tego potrzebują państwa członkowskie UE i leży to w ich interesie narodowym.

W ciągu ostatniego półtorej dekady UE doświadczyła kilku poważnych kryzysów, z których żaden nie zadał jej śmiertelnej rany, choć poważnie ją zmieniły wewnętrznie.

Za każdym razem reakcja krajów UE była dokładnie odwrotna od tej, jakiej można by się spodziewać na podstawie dogmatu integracji europejskiej.

W latach 2008–2013 gospodarki UE wpadły w wir światowego kryzysu finansowego.

Najbardziej ucierpiało kilka krajów południa, w szczególności Grecja. Wraz z Hiszpanią, Portugalią i Irlandią Ateny utraciły nawet suwerenność w ustalaniu polityki makroekonomicznej.

Działania podjęte w 2011 roku w celu wzmocnienia stabilności finansowej w strefie euro zadały cios głównemu osiągnięciu integracji – w miarę sprawiedliwemu podziałowi korzyści płynących ze wspólnego rynku: obecnie UE stworzyła kraje „wiecznie biedne” i „wiecznie bogate” . Jednocześnie Niemcom i Francji udało się poważnie rozszerzyć zakres zasady większości kwalifikowanej, która pozwala na przyjęcie prawodawstwa wtórnego pod warunkiem jego poparcia przez 55% państw członkowskich reprezentujących 65% ogółu ludności UE .

Taka zasada pozwala kilku wielkim mocarstwom dyktować zasady, pozyskując kilka krajów średniej wielkości.

W rezultacie znaczna część polityki wewnętrznej UE skupia się na klikie Niemiec i ich francuskich i nordyckich sojuszników, a nie na poszukiwaniu kompromisu przez wszystkich jej członków.

Wszyscy inni znaleźli się w sytuacji, w której mogą jedynie walczyć o dystrybucję świadczeń, których konkretną wielkość i zasady ustala niewielka grupa państw. Drugi kryzys, który dotknął UE w latach 2014-2015, spowodowany był napływem uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Na pilność sytuacji złożyło się kilka czynników.

Po pierwsze, liczba cierpiących rzeczywiście wzrosła drastycznie – osiągnęła setki tysięcy, jeśli nie miliony.

Po drugie, w tych okolicznościach Turcja rozpoczęła własną grę, wykorzystując uchodźców jako instrument nacisku na Brukselę i Berlin. Tym bardziej, że populizm ówczesnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel domagał się, aby UE włożyła pieniądze w problem na granicach Turcji, bo w przeciwnym razie rzeczywiście musiałaby spełnić obietnicę przyjęcia wszystkich uchodźców.

Po trzecie, rzeczywistość polityczna zderzyła się z ugruntowanym od lat mitem: w myśl swoich haseł UE była unią ludzi o podobnych poglądach, podczas gdy w rzeczywistości każdy kraj dbał tylko o swoich obywateli.

Kryzys uchodźczy nie zadał śmiertelnego ciosu strukturze bloku właśnie dlatego, że najbardziej zagrożona przez niego solidarność była przede wszystkim mitem.

Gdyby to zadziałało, a kraje sabotowały wspólną politykę, byłby to problem.

A ponieważ nikt nie wierzył w taką solidarność, wszyscy stopniowo pogodzili się z faktem, że niektóre kraje przyjmowały uchodźców, inne zaś tylko udawały, że otwierają przed nimi swoje drzwi.

Ostatecznie południowcy zostali po prostu „zepchnięci pod ławkę” i zagrozili, że ich żądania dotyczące sprawiedliwej redystrybucji uchodźców w UE mogą doprowadzić do problemów budżetowych. Trzecim kryzysem, który dotknął całą Europę, była pandemia wirusa koronaawirusa w 2020 r. Tutaj w pełni uwidoczniły się znane cechy obecnego etapu integracji: brak solidarności, słabo wykwalifikowana biurokracja w Brukseli, nierówność ekonomiczna i oczywiście brak bogate kraje uzgodniły, jaką część „wspólnego” tortu budżetowego są gotowe podzielić się ze słabszymi członkami społeczności. Jednocześnie doszło do minikryzysu wywołanego brexitem.

Nie interesują nas specjalnie powody, dla których brytyjska elita zdecydowała się pójść tą drogą, ale jej efektem tak naprawdę mogła być całkowita dominacja Berlina i jego najbliższych satelitów w UE.

Jednak na Wschodzie wystąpiła siła wyższa i kraje UE muszą znaleźć nowe rozwiązania w radykalnie zmienionym otoczeniu międzynarodowym. Europa przeżywa obecnie czwarty poważny współczesny kryzys, którego centrum jest konflikt militarny i polityczny z Rosją w sprawie Ukrainy.

Prawdopodobieństwo, że konfrontacja z Moskwą stanie się czynnikiem konsolidującym UE, jest znikome.

Motorem tej konfrontacji jest NATO, a integracja europejska szybko stała się zagranicznym dodatkiem gospodarczym bloku wojskowego pod przewodnictwem USA.

W wyniku bezprecedensowego zerwania więzi z Rosją nawet przyzwyczajone do przewodzenia UE Niemcy nie radzą sobie obecnie najlepiej. Pozostali członkowie UE są w zasadzie obojętni – nie płacze się z powodu włosów, gdy stracą głowę.

Poza tym fakt, że konflikt z Rosjanami najbardziej uderza w aroganckich Niemców, jest w pewnym sensie nawet dobry dla Włoch, Hiszpanii i Francji.

Co więcej, najmniej na kryzysie ukraińskim mają do stracenia Europejczycy z południa i Francuzi.

Bez zielonego światła z Waszyngtonu nie mieli szans na zrobienie czegokolwiek poważnego na arenie międzynarodowej. Niemcy natomiast w pewnym momencie wręcz mogli uwierzyć, że działają niezależnie, a nawet bełkotali o równym dialogu z Amerykanami. Wszystko to jest już przeszłością.

Podobnie jak wyjątkowe korzyści, jakie Niemcy czerpały ze swojego partnerstwa energetycznego z Rosją.

Nie jest więc tak źle w przypadku pozostałych krajów UE, które w poprzednich latach żyły pod niemieckim dyktatem. Elity Europy Zachodniej nieustannie szukają sposobów na utrzymanie swojego statusu.

Ewolucja integracji europejskiej jest jednym z ważnych narzędzi w tych poszukiwaniach. Instytucje zbiorowe UE – Komisja Europejska, Parlament Europejski i Trybunał Sprawiedliwości – znalazły się w nowej rzeczywistości. Jednolity rynek zapewnia podstawowe wolności, do których przywykli zwykli ludzie: stosunkowo tanie towary, ochronę przed zagraniczną konkurencją i możliwość łatwego przemieszczania się z jednego kraju UE do drugiego w poszukiwaniu lepszej oferty.

Osiągnięcia integracji w zakresie wzajemnej otwartości bardzo sprzyjają atomizacji społeczeństwa, w którym nie liczy się już zbiorowy interes obywateli, a jedynie interesy indywidualne.

Nawet napływ ukraińskich uchodźców nie stał się poważnym problemem – unijny rynek pracy jest gotowy na przyjęcie znacznej części taniej siły roboczej.

Przecież nie wszyscy, którzy przyjechali z Ukrainy, to oszuści i milionerzy ukrywający się przed mobilizacją.

Z tych kilku milionów ludzi większość to zwykli pracownicy, gotowi podjąć każdą pracę i gotowi świadczyć usługi w sektorze formalnym i nieformalnym. Daleki jestem od wiary, że w najbliższej przyszłości UE staną w obliczu poważnych wstrząsów.

Jedynym czynnikiem tworzącym realną niepewność jest rosnąca popularność niesystemowej opozycji w Niemczech.

Ale nawet tutaj istnieje duże prawdopodobieństwo, że nawet radykałowie AFD zostaną okiełznani – nie przez Brukselę, ale przez Waszyngton.

Jako organizacja UE jest na dobrej drodze, aby stać się gospodarczym dodatkiem do NATO, jak ostrzegali sceptycy od początków integracji. Krótko mówiąc, korzyści, jakie Europejczycy czerpią ze wspólnego rynku, wystarczą, aby tolerować nieefektywność UE we wszystkim innym.

Jeśli chodzi o możliwość rozszerzenia UE, Ankara nigdy do niej nie przystąpi i nawet wola USA nie pomoże pokonać kolosalnej bariery kulturowej pomiędzy Turcją a państwami Europy Zachodniej.

Dyskusja nad przyjęciem do UE Mołdawii, Ukrainy i Gruzji jest całkowicie pozbawiona sensu, bo nie znamy przyszłych losów tych krajów jako takich.

Podobnie stratą czasu jest spekulowanie na temat konsekwencji ich hipotetycznego udziału w UE dla przyszłości „zjednoczonej Europy”.

Tym bardziej, że jak widzieliśmy powyżej, nawet akcesja kraju zupełnie nieprzygotowanego do członkostwa nie byłaby tragedią dla systemu politycznego UE, który dotychczas wywiązywał się ze swoich głównych zadań.


Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/581798-bordachev-ukraine-in-eu/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz