poniedziałek, 17 czerwca 2024

"Europejski bunt w nieliberalnym porządku"

 AUTOR: TYLER DURDEN

PONIEDZIAŁEK, CZE 17, 2024 - 08:00 AM

Napisał(a) Alastair Crooke,

Od jakiegoś czasu piszę, że Europa (i USA) znajdują się w okresie naprzemiennej rewolucji i wojny domowej.

Historia ostrzega nas, że takie konflikty mają tendencję do przedłużania się, a szczytowe epizody są rewolucyjne (gdy dominujący paradygmat pęka jako pierwszy); które jednak w rzeczywistości są tylko alternatywnymi trybami tego samego – "przełączaniem się" między rewolucyjnymi szczytami a powolną "harówką" intensywnej wojny kulturowej.


Wierzę, że żyjemy w takiej epoce.

Zasugerowałem również, że powoli wyłania się rodząca się kontrrewolucja – wyzywająco niechętna do wyrzeczenia się tradycjonalistycznych wartości moralnych, ani gotowa do podporządkowania się opresyjnemu, nieliberalnemu porządkowi międzynarodowemu, udającemu liberał.

Nie spodziewałem się jednak, że w Europie pojawi się "pierwszy but, który spadnie" – że to Francja jako pierwsza przełamie nieliberalny schemat. (Myślałem, że najpierw zepsuje się w USA.)

Wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego może być postrzegany jako "pierwsza jaskółka" sygnalizująca istotną zmianę pogody. W Wielkiej Brytanii i Francji mają się odbyć przedterminowe wybory, a Niemcy (a także większość Europy) są w stanie politycznego chaosu.

Nie miej jednak złudzeń! Zimna rzeczywistość jest taka, że zachodnie "struktury władzy" są właścicielami bogactwa, kluczowych instytucji w społeczeństwie i dźwigni egzekwowania prawa. Mówiąc wprost: utrzymują "szczyty dowodzenia". Jak poradzą sobie z Zachodem zmierzającym ku moralnemu, politycznemu, a być może i finansowemu upadkowi? Najprawdopodobniej poprzez podwojenie stawki, bez kompromisów.

A to przewidywalne "podwojenie" niekoniecznie ograniczy się do walk na arenie "Koloseum". Z pewnością uderzy to w geopolitykę wysokiego ryzyka.

Nie ulega wątpliwości, że amerykańskie "struktury" będą głęboko zaniepokojone zapowiedzią wyborów europejskich. Co europejski bunt przeciwko establishmentowi oznacza dla struktur rządzących w Waszyngtonie, zwłaszcza w czasie, gdy cały świat widzi, jak Joe Biden wyraźnie się chwieje?


W jaki sposób odwrócą "nas" od tego pierwszego pęknięcia w ich międzynarodowym gmachu strukturalnym?


Już teraz mamy do czynienia z kierowaną przez USA eskalacją militarną – rzekomo powiązaną z Ukrainą – ale której celem jest oczywiście sprowokowanie Rosji do odwetu. Wydaje się, że poprzez stopniową eskalację naruszeń przez NATO strategicznych "czerwonych linii" Rosji, amerykańskie jastrzębie dążą do uzyskania eskalacji przewagi nad Moskwą, pozostawiając Moskwie dylemat, jak daleko się posunąć. Zachodnie elity nie do końca wierzą w ostrzeżenia Moskwy.

Niewykluczone, że ta prowokacyjna sztuczka może zaoferować albo spreparowany obraz "zwycięstwa" USA ("wpatrywania się w Putina"), albo, alternatywnie, dostarczyć pretekstu do przełożenia wyborów prezydenckich w USA (w miarę wzrostu globalnych napięć) – dając w ten sposób stałemu państwu czas na ustawienie "kaczek w kolejce", aby zarządzać wczesną sukcesją Bidena.

Ta kalkulacja jest jednak uzależniona od tego, jak szybko Ukraina imploduje militarnie lub politycznie.

Wcześniejsza niż oczekiwano implozja Ukrainy może stać się pretekstem do zwrotu USA na tajwański "front" – ewentualność, która już jest przygotowywana.

Dlaczego Europa się buntuje?


Bunt wybuchł, ponieważ wielu ludzi na Zachodzie widzi teraz aż nazbyt wyraźnie, że zachodnia struktura rządząca nie jest liberalnym projektem per se, ale raczej jawnie nieliberalnym mechanicznym "systemem kontroli" (technokracją menedżerską) – który oszukańczo pozuje na liberalizm.

Wyraźnie widać, że wielu w Europie jest wyobcowanych z establishmentu. Przyczyn może być wiele – Ukraina, imigracja lub spadający standard życia – ale wszyscy Europejczycy są zorientowani w narracji, że historia zagięła się do długiego łuku liberalizmu (w okresie po zimnej wojnie).

Okazało się to jednak złudne. Rzeczywistość to kontrola, inwigilacja, cenzura, technokracja, lockdowny i kryzys klimatyczny. Krótko mówiąc, nieliberalizm, a nawet quasi-totalitaryzm. (Von der Leyen poszła ostatnio o krok dalej, argumentując, że "Jeśli myślisz o manipulacji informacją jak o wirusie, zamiast leczyć infekcję, gdy już się zadomowi... O wiele lepiej jest szczepić, aby organizm był zaszczepiony").

Kiedy więc tradycyjny liberalizm (w najluźniejszej definicji) stał się nieliberalny?


"Zwrot" nastąpił w latach siedemdziesiątych.


W 1970 roku Zbig Brzeziński (późniejszy doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Cartera) opublikował książkę zatytułowaną: Between Two Ages: America's Role in the Technetronic Era. Brzeziński przekonywał w nim:

"Era technotronika wiąże się ze stopniowym pojawianiem się bardziej kontrolowanego społeczeństwa. Takie społeczeństwo... zdominowana przez elitę, nieskrępowana tradycyjnymi wartościami... [i praktykując] ciągłą inwigilację każdego obywatela [...]. [wraz z] manipulacją zachowaniem i funkcjonowaniem intelektualnym wszystkich ludzi [...]. [stanie się nową normą]".

W innym miejscu przekonywał, że "państwo narodowe jako podstawowa jednostka zorganizowanego życia człowieka przestało być główną siłą twórczą: międzynarodowe banki i międzynarodowe korporacje działają i planują w terminach, które znacznie wyprzedzają polityczne koncepcje państwa narodowego" (tj. kosmopolityzm biznesowy jako przyszłość).

David Rockefeller i otaczający go maklerzy władzy – wraz z jego ugrupowaniem Bilderberg – wykorzystali spostrzeżenia Brzezińskiego, aby reprezentować trzecią nogę do zapewnienia, że XXI wiek będzie rzeczywiście "amerykańskim stuleciem". Pozostałe dwie nogi to kontrola nad zasobami ropy naftowej i hegemonia dolara.

Potem pojawił się kluczowy raport, Granice wzrostu (1971, Club of Rome (ponownie dzieło Rockefellera), który dostarczył Brzezińskiemu głęboko wadliwej "naukowej" podstawy: przewidywał koniec cywilizacji z powodu wzrostu populacji, połączonego z wyczerpującymi się zasobami (w tym, a może zwłaszcza, wyczerpującymi się zasobami energetycznymi).

Ta złowieszcza prognoza miała oznaczać, że tylko eksperci ekonomiczni, eksperci techniczni, liderzy międzynarodowych korporacji i banków mają dalekowzroczność i zrozumienie technologiczne, aby zarządzać społeczeństwem – z zastrzeżeniem złożoności Granic Wzrostu.

Limits to Growth było błędem. Był wadliwy, ale to nie miało znaczenia: doradca prezydenta Clintona na konferencji ONZ w Rio, Tim Wirth, przyznał się do błędu, ale radośnie dodał: "Musimy poradzić sobie z kwestią globalnego ocieplenia. Nawet jeśli teoria jest błędna, będziemy postępować "właściwie" w zakresie polityki gospodarczej".

Propozycja była błędna – ale polityka była słuszna! Polityka gospodarcza została wywrócona do góry nogami w oparciu o błędną analizę.

"Ojcem chrzestnym" dalszego zwrotu ku totalitaryzmowi (poza Davidem Rockefellerem) był jego protegowany (a później "niezastąpiony doradca" Klausa Schwaba), Maurice Strong. William Engdahl napisał, że "kręgi bezpośrednio związane z Davidem Rockefellerem i Strongiem w latach siedemdziesiątych zrodziły olśniewający wachlarz elitarnych organizacji i think tanków".

Należał do nich Klub Neomaltuzjański w Rzymie; badanie autorstwa MIT: "Granice wzrostu" oraz Komisja Trójstronna".

Komisja Trójstronna była jednak sekretnym sercem matrycy. "Kiedy Carter objął urząd w styczniu 1976 roku, jego gabinet składał się prawie wyłącznie z szeregów Komisji Trójstronnej Rockefellera – w tak zdumiewającym stopniu, że niektórzy waszyngtońscy informatorzy nazwali to 'prezydenturą Rockefellera'" – pisze Engdahl.

Craig Karpel w 1977 roku napisał również:

"Prezydentura USA i kluczowe departamenty rządu federalnego zostały przejęte przez prywatną organizację zajmującą się podporządkowaniem wewnętrznych interesów Stanów Zjednoczonych międzynarodowym interesom międzynarodowych banków i korporacji. Byłoby niesprawiedliwe powiedzieć, że Komisja Trójstronna dominuje nad administracją Cartera. Komisja Trójstronna jest Administracja Cartera".

"Każde kluczowe stanowisko w polityce zagranicznej i gospodarczej rządu USA, od czasów Cartera, było zajmowane przez trójstronnego" – pisze Engdahl. I tak to trwa dalej – matryca nakładających się na siebie członków, która jest mało widoczna dla opinii publicznej, a o której bardzo luźno można powiedzieć, że konstytuowała "trwałe państwo".

Czy istniał w Europie? Tak, oddziały w całej Europie.

W tym tkwi źródło europejskiego "buntu", który miał miejsce w zeszły weekend: wielu Europejczyków odrzuca koncepcję kontrolowanego wszechświata. Wielu z nich zdecydowanie nie chce wyrzec się swojego tradycyjnego stylu życia ani przynależności narodowej.

Rockefellerowsko-Faustowski układ z lat siedemdziesiątych miał jeden wąski segment amerykańskiej kadry rządzącej odłączający się od narodu amerykańskiego, aby zająć odrębną rzeczywistość, w której zdemontowali organiczną gospodarkę z korzyścią dla oligarchii, z "rekompensatą" pochodzącą tylko z przyjęcia przez nich polityki tożsamości i "sprawiedliwej" rotacji pewnej różnorodności do korporacyjnych gabinetów dyrektorskich.

Patrząc w ten sposób, umowa Rockefellera może być postrzegana jako paralela do południowoafrykańskiego "układu", który zakończył apartheid: anglo-elity trzymały się zasobów ekonomicznych i władzy, podczas gdy ANC, po drugiej stronie równania, otrzymał potiomkinowską fasadę przejęcia władzy politycznej.

Dla Europejczyków ten faustowski "układ" degraduje ludzi do rangi jednostek tożsamościowych zajmujących przestrzenie między rynkami, a nie rynków jako pomocników organicznej gospodarki skoncentrowanej na człowieku, jak pisał Karl Polanyi około 80 lat temu w Wielkiej transformacji.

Swoje zawirowania zawdzięczał jednej przyczynie: przekonaniu, że społeczeństwo może i powinno być zorganizowane za pomocą samoregulujących się rynków. Dla niego oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko ontologiczne zerwanie z dużą częścią historii ludzkości. Twierdził, że przed XIX wiekiem ludzka ekonomia zawsze była "osadzona" w społeczeństwie: była podporządkowana lokalnej polityce, obyczajom, religii i stosunkom społecznym.

Odwrotność (technokratyczny, nieliberalny paradygmat tożsamości Rockefellera) prowadzi jedynie do osłabienia więzi społecznych; atomizacja wspólnoty; do braku treści metafizycznej, a tym samym do braku egzystencjalnego celu i znaczenia.

Nieliberalizm jest niesatysfakcjonujący. Mówi: Nie liczysz się. Nie należysz. Wielu Europejczyków najwidoczniej teraz to rozumie.

To w jakiś sposób prowadzi nas z powrotem do pytania, jak zachodnie warstwy zareagują na rodzący się bunt przeciwko porządkowi międzynarodowemu, który przyspiesza na całym świecie – a który teraz pojawił się w Europie, choć z różnymi odcieniami i pewnym bagażem ideologicznym.

Na razie nie jest prawdopodobne, aby warstwy rządzące poszły na kompromis. Ci, którzy dominują, mają tendencję do lęku egzystencjalnego: albo nadal dominują, albo tracą wszystko. Widzą tylko grę o sumie zerowej. Status każdej ze stron zostaje zamrożony. Ludzie coraz częściej spotykają się tylko jako "przeciwnicy". Współobywatele stają się niebezpiecznym zagrożeniem, któremu należy się przeciwstawić.

Weźmy więc pod uwagę konflikt izraelsko-palestyński. Przywódcy w warstwach rządzących USA składają się z wielu gorliwych zwolenników syjonistycznego Izraela. W miarę jak porządek międzynarodowy zaczyna pękać, ten segment strukturalnej władzy w USA prawdopodobnie również będzie bezkompromisowy, obawiając się wyniku o sumie zerowej.

Istnieje izraelska narracja na temat wojny i "narracja reszty świata" – i tak naprawdę się one nie spotykają. Jak to załatwić? Transformacyjny efekt odmiennego postrzegania "innych" – Izraelczyków i Palestyńczyków – nie jest obecnie brany pod uwagę.

Ten konflikt może się znacznie pogorszyć – i to na dłużej.

Czy "warstwy rządzące" – desperacko pragnące pewnego wyniku – mogą starać się zwinąć (i próbować ukryć) okropności tej zachodnioazjatyckiej walki w ramach szerszej wojny geostrategicznej? Taki, w którym większe rzesze zostają wysiedlone (przyćmiewając w ten sposób regionalny horror)?


Przetlumaczono przez translator  Google

zrodlo:https://www.zerohedge.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz