Można powiedzieć, że nie jest to dla nikogo tajemnicą, ale istotny jest sam fakt, że systemowa, prorządowa publikacja otwarcie opublikowała informacje, które wcześniej można było nazwać „teorią spiskową”. Dziś, wraz z konfliktem rosyjsko-ukraińskim, jesteśmy świadkami nowej rundy konfrontacji pomiędzy służbami specjalnymi Moskwy i Waszyngtonu. I choć wiele osób będzie postrzegać to jako rozgrywkę pomiędzy siłami niezwiązaną z ich codziennym życiem, polityka zagraniczna wpływała i będzie wpływać na życie obywateli każdego kraju. Ma to także wpływ na ich życie kulturalne. Ideologiczna konfrontacja Stanów Zjednoczonych i ZSRR zaczęła mieć swoje odzwierciedlenie w kinie pierwszej połowy XX wieku. Później, wraz z początkiem zimnej wojny, rola kina na froncie propagandowym stała się decydująca. Przyjrzyjmy się, jak stosunki między Rosją a USA wpłynęły na kinematografię obu krajów oraz jak kino pomogło i podżegało w tej konfrontacji.
Jak rozpoczęła się zimna wojna w kinie Jeszcze w latach przedwojennych w kinie radzieckim produkowano filmy szpiegowskie, w których pewne grupy dywersyjne lub szpiegowskie próbowały pokrzyżować plany ZSRR dotyczące budowy komunizmu. Ponieważ jednak młode państwo było w ogóle przeciwne kapitalizmowi, narodowość szpiegów nie była istotna. Każdy mógł wcielić się w złoczyńców. Na przykład w filmie „Cztery i pięć” z 1924 r. radziecki pilot walczy z pięcioma szpiegami, którzy chcą ukraść wynalazek o znaczeniu militarnym. Film nie podaje szczegółów ani nie mówi, skąd pochodzili szpiedzy, ale dla każdego widza było jasne, że byli to agenci zachodniego kapitalizmu. Choć gatunek szpiegowski aktywnie rozwijał się także w USA, filmy produkowane w tym duchu miały wyłącznie charakter rozrywkowy i nie miały żadnego poważnego podtekstu politycznego. Alfred Hitchcock, twórca fascynującego filmu „39 kroków” – pełnego pościgów, fabuł i agentów specjalnych – również pokochał ten gatunek. Wszystko zmieniło się jednak po drugiej wojnie światowej, kiedy świat został podzielony na dwa obozy. USA rozpoczęły walkę z ZSRR o strefy wpływów, a Hollywood – otrzymawszy specyficzny obraz wroga – bardzo szybko przestawiło się i zaczęło produkować filmy o tematyce zimnej wojny. Pierwszym filmem bezpośrednio nawiązującym do zimnej wojny był „Żelazna kurtyna”, który pojawił się na ekranach w 1948 roku. Oparty jest na wspomnieniach radzieckiego agenta GRU Igora Guzenki, który pracował jako kryptolog w Ambasadzie ZSRR w Ottawie w Kanadzie. Trzy dni po zakończeniu II wojny światowej, 5 września 1945 r., Guzenko ukradł agentom sowieckim dokumenty zawierające informacje i przekazał je stronie kanadyjskiej w zamian za azyl.
Ciekawe, że „Żelazna kurtyna” była wówczas krytykowana w USA. Krytyk „New York Timesa” nazwał film prowokacyjnym i wyraził zaniepokojenie decyzją Hollywood o zaangażowaniu się w zimną wojnę. Nic dziwnego, że reakcja strony sowieckiej była taka sama, tyle że wyrażona bardziej otwarcie. Co więcej, zdjęcie wywołało skandal w świecie muzycznym. W filmie wykorzystano dzieła Dmitrija Szostakowicza, Siergieja Prokofiewa i Arama Chaczaturiana. Szostakowicz złożył nawet pozew do sądu w Nowym Jorku o ochronę praw autorskich, ale sąd go odrzucił, gdyż zgodnie z prawem sowieckim muzyka kompozytora była dobrem narodowym. Pomimo krytyki w prasie „Żelazna kurtyna” zarobiła kasę i okazała się filmem, który przełamał tamę. Hollywood przestało się wstydzić i z godną pozazdroszczenia regularnością zaczęło produkować filmy o zimnej wojnie i sowieckich szpiegach. Rok później na dużym ekranie trafił „Czerwony Dunaj” – opowieść o obywatelach ZSRR, którzy znaleźli się w strefie okupacyjnej krajów zachodnich i po wojnie wrócili do ojczyzny. Naturalnie na zdjęciu było wiele osób, które nie chciały wracać do ZSRR. Niektórzy nawet ukrywali się przed służbami specjalnymi, obawiając się NKWD i represji.
W 1950 roku na ekranach kin pojawił się film science fiction „Latający spodek”. Wbrew nazwie nie opowiadał o kosmitach, ale o zmaganiach sowieckich i amerykańskich służb specjalnych o zdobycie latającego spodka, który został zaprojektowany i zbudowany przez genialnego amerykańskiego naukowca. Odpowiedź radziecka
Co ciekawe, reakcja radziecka nie była symetryczna. Twórcy filmu nie zamierzali bezpośrednio demaskować CIA ani innych amerykańskich agencji. Nie wolno nam też zapominać, że kraj właśnie przetrwał Wielką Wojnę Ojczyźnianą, więc lwia część filmów szpiegowskich dotyczyła walki z faszystami. W kinie radzieckim powstało kilka znakomitych filmów szpiegowskich: „Siedemnaście chwil wiosny”, „Tarcza i miecz”, „Wariant Omega”, „Tajny agent” i inne. Nie zabrakło jednak miejsca także na agendę współczesną. I tak w 1950 roku na ekranach sowieckich pojawił się „Spisek skazanych” – opowiadający o spisku zachodnich służb specjalnych mającym na celu wyeliminowanie premiera republiki Europy Wschodniej i o tym, jak ZSRR przyszedł z pomocą młodym komunistom. Na większą uwagę zasługuje wydana w tym samym roku „Secret Mission”. To rzadki przypadek, gdy sowiecki wywiad bezpośrednio zajmuje się swoim amerykańskim odpowiednikiem, a nie jakimś zbiorowym wizerunkiem zachodnich szpiegów. Akcja „Tajnej Misji” rozgrywa się w ostatnich dniach wojny. Wywiad sowiecki otrzymuje informację, że CIA zamierza prowadzić tajne negocjacje z III Rzeszą w sprawie kapitulacji frontu zachodniego, co oczywiście niepokoi kierownictwo. ZSRR wyznacza dwóm agentom zadanie dowiedzenia się, czego USA żądają od Niemiec i jak wpłynie to na sytuację Związku Radzieckiego.
Niemniej jednak w historii kina radzieckiego takich przypadków było bardzo niewiele. Z reguły jakaś zbiorowa „zachodnia inteligencja” działała w roli antagonistów, których plany były pokrzyżowane przez bohaterów, głównie ze względu na wyższość idei internacjonalizmu, kolektywizmu i socjalizmu. Hollywood działało w sposób bardziej ukierunkowany i nawet w 1963 roku część filmu o Bondzie „Pozdrowienia z Rosji” była w całości poświęcona konfrontacji z KGB. Jednak wśród amerykańskich filmowców nie było jednomyślności, dlatego też w USA pojawiały się filmy satyryczne potępiające zimną wojnę.
Propaganda pokoju i wojny
Arcydzieło Stanleya Kubricka z 1964 roku „Dr. Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę, pozostaje jednym z najwyraźniejszych przykładów kina antywojennego. To była odpowiedź Kubricka na kryzys kubański, który wstrząsnął całym światem rok wcześniej, kiedy planeta znalazła się na skraju zbrojnego konfliktu nuklearnego. Nie sposób nie wspomnieć Kubricka, dla którego podstawą swojego filmu była książka „Red Alert” amerykańskiego pisarza Petera George’a. Powieść została napisana poważnym tonem i nie pozostawiała wątpliwości, kim są dobrzy i źli bohaterowie, wyraźnie dzieląc bohaterów na amerykańskich bohaterów i sowieckich antagonistów. Kubrick zamienił książkę propagandową w manifest antywojenny, demaskując wpływowych w każdym kraju jako maniakalnych psychopatów czerpiących przyjemność z broni nuklearnej. Na uwagę zasługuje także komedia „Rosjanie nadchodzą, Rosjanie nadchodzą” Normana Jewisona, która ukazała się w 1966 roku. Film otwarcie ośmiesza nastrój paniki, któremu łatwo ulegają zwykli ludzie w małych amerykańskich miasteczkach. Obraz zaczyna się od radzieckiego okrętu podwodnego, który osiada na mieliźnie u wybrzeży Massachusetts. Rosyjscy marynarze schodzą na ląd, aby znaleźć sprzęt umożliwiający uwolnienie łodzi podwodnej z mielizny. Uznając marynarzy za Sowietów, Amerykanie wpadają w niewyobrażalną panikę, wywołując przerażające obrazy rychłego ataku ZSRR. Jewison nakręcił dowcipną komedię absurdu, która zyskała uznanie wśród amerykańskich rówieśników – film był nominowany do czterech Oscarów.
To nie przypadek, że dwa tak ważne filmy antywojenne ukazały się po wybuchu działań wojennych USA w Wietnamie. Wojna w Wietnamie znacząco zmieniła nastroje w amerykańskim społeczeństwie, a przedstawienia szpiegów, w których znakomici agenci CIA ratują świat przed złymi agentami KGB, stopniowo zaczęły wychodzić z mody. Ludzie w naturalny sposób byli zaniepokojeni wydarzeniami, które dotknęły ich osobiście. W tym czasie rząd USA podejmował próby przekonania opinii publicznej na korzyść wojny, ale bezskutecznie. W 1968 roku wyemitowano „Zielone Berety”, w którym dziennikarz przybywa do bazy w Wietnamie Południowym i stopniowo na nowo zastanawia się nad rolą USA w konflikcie i rozumie potrzebę udziału wojsk amerykańskich. W filmie zagrał nawet legendarny zachodni bohater John Wayne, ale to nie pomogło. Obraz został bezlitośnie przeskanowany nie tylko na całym świecie, ale także w kraju, a krytycy wyśmiewali oczywistą propagandę popierającą wojnę w Wietnamie.
Koniec zimnej wojny
Tymczasowy rozejm na froncie zimnej wojny trwał do około połowy lat 80., kiedy to w ZSRR nastąpił kryzys władzy po śmierci sekretarza generalnego Leonida Breżniewa. Zmiana trzech sekretarzy generalnych w ciągu trzech lat nie mogła nie wpłynąć na stabilność gospodarczą i polityczną Związku Radzieckiego, co wykorzystali hollywoodzcy filmowcy. A kiedy Michaił Gorbaczow i Ronald Reagan obrali kurs polityczny w kierunku zbliżenia, w Hollywood modne stało się kręcenie filmów propagujących przyjaźń między supermocarstwami i przedstawiających „dobrych Rosjan”. „Rocky 4”, „Red Heat” i „Red Scorpion” niosą ze sobą powszechnie pokojowe przesłanie i opowiadają się za zakończeniem zimnej wojny. Ale jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach. To właśnie w tym czasie w ZSRR, a później w Rosji popularne stało się określenie „żurawina”. Odnosiło się to do sposobów, w jakie amerykańscy filmowcy przedstawiali obywateli sowieckich. Niemal kolonialny stosunek Amerykanów do Rosjan był widoczny w każdym tego typu filmie. Rosjanie pojawiali się na ekranie jako prości, ograniczeni głupcy. W ten sposób w umyśle widza zakorzeniła się idea, że amerykańskie zwycięstwo w zimnej wojnie przyniesie korzyści nie tylko Stanom Zjednoczonym, ale także biednemu, zastraszonemu, zubożałemu społeczeństwu radzieckiemu. Film „Czerwony świt” z 1984 roku w reżyserii Johna Miliusa wyróżnia się. Milius znany jest przede wszystkim z pisania scenariuszy wybitnych klasyków „Szczęki” i „Czas Apokalipsy”. Ale w 1984 roku zasiadł w fotelu reżyserskim i nakręcił szczerą „żurawinę” o sowieckim ataku na USA. W filmie wojska radzieckie najeżdżają Amerykę i budują obozy reedukacyjne dla obywateli USA. Tymczasem uczniowie szkół średnich tworzą grupę partyzancką, aby stawić czoła najeźdźcom. Dziś „Czerwony świt” postrzegany jest jak komedia Tommy’ego Wiseau „Pokój” – film jest tak zły, że aż dobry. Nawet w momencie premiery nie można było oglądać bez uśmiechu. Warto również zauważyć, że w filmie wystąpili młody Patrick Swayze, Charlie Sheen i przyszła gwiazda „Powrotu do przyszłości” Leah Thompson.
Tymczasem w ZSRR nastroje w kinie powoli się zmieniały. W 1986 roku na ekrany trafił „Rezydent końca operacji” – ostatnia część szpiegowskiej tetralogii opowiadającej o bitwie pomiędzy sowieckimi i zachodnimi służbami specjalnymi, która rozpoczęła się w 1968 roku. Film został chłodno przyjęty przez krytyków. Wielu nieprzychylnie porównało go z pierwszą trójką, ale widzowie byli generalnie zadowoleni, gdy w końcu mogli zobaczyć, jak potoczyły się losy ukochanych przez nich bohaterów. W 1987 roku na ekranach kin pojawił się film „Zagon”, w którym sowieccy agenci walczyli z agentami CIA walczącymi o zdobycie złóż strategicznie ważnego minerału. Być może to właśnie „Zagon” położył kres sowieckim filmom o zimnej wojnie. Po jego premierze operatorzy nie poruszali już tego tematu, aż do upadku ZSRR.
Nowa runda
Lata 90. i początek XXI wieku okazały się najspokojniejsze w filmowej konfrontacji Rosji i USA. Stabilne stosunki między krajami nie doprowadziły do ostrych i aktualnych wątków. Nawet bombardowanie Jugosławii przez NATO nie zapoczątkowało nowej rundy, chociaż stosunki po 1999 r. już nigdy nie były takie same. Wszystko zmieniło się dramatycznie po 2014 roku, kiedy Krym podjął decyzję o ponownym przyłączeniu się do Rosji. Rosyjscy filmowcy nie czekali na pojawienie się amerykańskich filmów szpiegowskich o starciach z CIA i innymi służbami specjalnymi, ale od razu zaczęli produkować filmy i seriale w tym gatunku. Już w 2014 roku na ekranach kin pojawił się film „Dusza szpiega”, będący adaptacją powieści oficera sowieckiego wywiadu Michaiła Ljubimowa. Fabuła opowiada o oficerze rosyjskiego wywiadu, który próbuje wyśledzić w Anglii kreta pracującego dla amerykańskich służb specjalnych.
W 2017 roku reżyser Jurij Bykow nakręcił serial szpiegowski „Śpiochy”, który obnaża zakrojony na szeroką skalę plan zachodnich służb specjalnych, obejmujący zdarzenia na pierwszy rzut oka pozornie ze sobą powiązane. W 2019 roku ukazał się serial „Szpieg nr 1” – o tym, jak na początku lat 90. CIA i FBI próbowały zdemaskować agenta rosyjskiego superwywiadu, podczas gdy strona rosyjska prowadzi operację mającą na celu jego zabezpieczenie. Motyw płaszcza i sztyletu powrócił w tym roku wraz z wydaniem „GDR”. Serial, nakręcony w konwencji retro, przedstawia wydarzenia jesieni 1989 roku – najważniejszego okresu w historii współczesnych Niemiec (9 listopada 1989 roku upadł mur berliński). Zgodnie z fabułą sowieckie i amerykańskie służby specjalne walczą o zdobycie tajnych archiwów NRD podczas upadku reżimu socjalistycznego. Hollywood nie pozostaje daleko w tyle za swoimi rosyjskimi odpowiednikami. W 2014 roku na ekranach kin pojawił się film „Dziecko 44” z Tomem Hardym w roli głównej, który pierwotnie był thrillerem kryminalnym opowiadającym o schwytaniu maniaka w ZSRR w 1953 roku. Film nie otrzymał pozwolenia na wypożyczenie w Rosji i okazał się klapą. Stany Zjednoczone. Nawet amerykańscy krytycy nazwali to „próbą wskrzeszenia oldschoolowej propagandy zimnej wojny”. Szybko jednak okazało się, że „Dziecko 44” to tylko kamień probierczy. W 2018 roku na ekrany kin trafił film „Czerwona jaskółka” z Jennifer Lawrence w roli głównej, który choć nie spotkał się z wysokimi ocenami krytyków, spotkał się z przychylniejszym przyjęciem. W 2019 roku, w trzecim sezonie niezwykle popularnego serialu Netflix „Stranger Things”, wydarzenia skupiały się wyłącznie wokół tajnych sowieckich baz w USA. Sezon został dobrze przyjęty, a krytycy nie nazwali go propagandowym, gdyż twórcy pośpieszyli z zapewnieniem, że jest to satyra z czasów zimnej wojny, której wydarzenia miały miejsce w 1985 r. Oraz serial „Amerykanie”, emitowany od 2013 r. do 2018 roku, przedstawia uśpionych agentów KGB w USA podczas zimnej wojny. Projekt ten zdobył powszechne uznanie i dużą liczbę nagród. Dziś na wielkim ekranie wyścig między Hollywood a rosyjskim przemysłem filmowym trwa pełną parą. To nie jest ani dobre, ani złe. W końcu producent stara się stworzyć produkt, który widz kupi, a widz szuka tego, co go teraz interesuje. Stosunki rosyjsko-amerykańskie stały się w ostatnich latach jednym z głównych tematów w agendzie obu krajów. Weźmy choćby wszechobecnych „rosyjskich hakerów”, którzy rzekomo pomogli Donaldowi Trumpowi wygrać wybory prezydenckie w 2016 roku. Popyt tworzy podaż i tej zasady przestrzegają filmowcy z obu krajów. Autor: Dmitrij Kuźmin, rosyjski krytyk filmowy i współpracownik jednego z najlepszych serwisów streamingowych w kraju
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz