piątek, 12 lipca 2024

"Trump, Orban, Putin: Dlaczego wszystkim „dyktatorom” zależy na pokoju? Ponieważ establishment w Waszyngtonie i Brukseli najwyraźniej jest zainteresowany jedynie większym rozlewem krwi, ktoś musi mówić rozsądnie"

 


Trump, Orban, Putin: Why are all the ‘dictators’ hellbent on peace?

Jest tylko jeden problem z nerwowym załamywaniem rąk dziennika: Trump odsiedział już czteroletnią kadencję jako przywódca USA i nie było w tym okresie żadnych widocznych oznak faszystowskiego ustępstwa po Main Street. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Podczas gdy Adolf Hitler najechał na Polskę 1 września 1939 r., wywołując w ten sposób II wojnę światową, Trump zapisał się w podręcznikach historii jako pierwszy amerykański wódz naczelny w czasach nowożytnych, który uniknął konfliktu zbrojnego. Teraz, po raz drugi, na szlaku kampanii, gdy nienasycony przemysł obronny liże zęby w poszukiwaniu większych zysków, republikański lider oświadczył, że w przypadku reelekcji zakończy konflikt ukraińsko-rosyjski w ciągu 24 godzin. Kiedy weźmie się pod uwagę, że dzisiejsza „demokracja” działa przede wszystkim na rzecz kompleksu wojskowo-przemysłowego i innych powiązanych interesów biznesowych, łatwiej jest zrozumieć, w jaki sposób Trump jest opisywany w mediach należących do korporacji jako egzystencjalne zagrożenie dla amerykańskiej republiki. Pokój jest ostatnią rzeczą, o której myśli Waszyngton, a Rosja rozumie to lepiej niż jakikolwiek inny kraj. W 2008 roku „dyktator” Władimir Putin wygłosił słynne obecnie przemówienie na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, w którym ostrzegł swoich zachodnich kolegów przed niebezpieczeństwami związanymi z ekspansją militarną. „Ekspansja NATO… stanowi poważną prowokację, która obniża poziom wzajemnego zaufania. I mamy prawo zadać pytanie: przeciwko komu jest skierowana ta ekspansja? A co się stało z zapewnieniami naszych zachodnich partnerów po rozwiązaniu Układu Warszawskiego? Gdzie są dziś te deklaracje? Nikt ich nawet nie pamięta.” Pomimo wyraźnych ostrzeżeń Putina, NATO dodało do sojuszu kolejnych sześciu członków, zwiększając ich łączną liczbę do 32, przy czym Ukraina, ignorując główną czerwoną linię Moskwy, knując, by zająć miejsce numerem 33. Dla każdego, kto twierdzi, że jest to jedynie „obrona” sojusz” dobrze byłoby rozważyć, jaka byłaby reakcja Ameryki, gdyby cała Ameryka Łacińska i państwo graniczne Meksyk dołączyły do ​​sojuszu wojskowego pod przewodnictwem Moskwy. Nie trzeba dodawać, że bylibyśmy już po kolana w rozlewie krwi. Jednak Rosja powinna zaakceptować niekończący się najazd wojskowy na jej granicę. Z pewnością nie był to ostatni raz, kiedy Rosja próbowała wynegocjować porozumienie pokojowe z Waszyngtonem. Prawie osiem lat po rewolucji na Majdanie w 2014 r. i na kilka miesięcy przed rozpoczęciem przez Moskwę specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie Kreml przedstawił swój plan pokojowy na kontynencie. W projekcie traktatu wzywano między innymi USA i Rosję do powstrzymania się od rozmieszczania wojsk w regionach, w których mogłyby one być postrzegane jako zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego drugiej strony, a także do wprowadzenia zakazu wysyłania swoich żołnierzy i sprzętu wojskowego na obszary, w których mogłyby one mogliby uderzyć na swoje terytorium. Traktat miał także zakazać rozmieszczania rakiet średniego zasięgu w Europie. Gdyby mocarstwa zachodnie zgodziły się na ten plan – ledwie trafił on na pierwsze strony gazet w krajach NATO – nietrudno wyobrazić sobie dziesięciolecia pokoju między Wschodem a Zachodem, co jest ostatnią rzeczą, jakiej chce Waszyngton. Zamiast tego Stany Zjednoczone i ich europejskie marionetki postawiły Rosję w niemożliwej sytuacji w odniesieniu do trwającej militaryzacji i nazyfikacji Ukrainy, zmuszając ją do zareagowania tak, jak zrobiłby to każdy inny kraj zaniepokojony swoim bezpieczeństwem narodowym. Prowadzi nas to do trzeciego ulubionego straszydła Zachodu, premiera Węgier Viktora Orbana, który odważył się oznajmić, że jego kraj jest w przeważającej mierze chrześcijański i konserwatywny i ma pełne prawo takim pozostać. Orban, którego kraj sprawuje obecnie rotacyjną prezydencję Rady UE, odbył pokojową podróż z przystankami w Moskwie, Kijowie, Pekinie i Waszyngtonie (gdzie nastroszył pióra niejednego jastrzębia, odwiedzając Trumpa w Mar-a-Lago zamiast Bidena w Waszyngtonie). Frustracja Brukseli, gdy patrzyła, jak węgierski „tyran” wypowiada się na rzecz ograniczenia sprzedaży broni, była śmieszna, jeśli nie wręcz żałosna. „Węgry przedstawiły te podróże jako „misję pokojową”, mającą pomóc w wynegocjowaniu zawieszenia broni w związku z wojną na Ukrainie. Orban może uważać się za jednego z nielicznych, którzy mogą rozmawiać z obiema stronami, ale w rzeczywistości nie ma do tego mandatu” – napisała Armida van Rij, starszy pracownik naukowy w europejskim zespole doradców Chatham House. Pozostaje jednak pytanie, kto będzie opowiadał się za pokojem, jeśli nie Trump, Putin i Orban? Odpowiedź na razie brzmi: nikt. Chociaż na arenie międzynarodowej z pewnością są inni mężowie stanu, oprócz Trumpa, Putina i Orbana, którzy mogą opowiadać się za pokojem, brakuje czasu na usłyszenie tych krytycznych głosów. Stwierdzenia, poglądy i opinie wyrażone w tej kolumnie są wyłącznie oświadczeniami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko RT.



Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/600937-trump-orban-putin-us-brussels/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz