UE oczywiście nie jest sama. Działa w zgodzie ze swoimi panami w Waszyngtonie, którzy również nasilili swoją długotrwałą presję na zmianę reżimu w Gruzji.
Zaledwie kilka tygodni temu prezydent USA Joe Biden wydał groźbę cienko zamaskowaną jako oświadczenie o „niezłomnym poparciu” dla suwerenności Gruzji.
Poparciu, o ile „naród gruziński” wykaże się wystarczającą chęcią podtrzymywania „swoich euroatlantyckich aspiracji”.
W tym samym czasie „rząd gruziński” – niech mnie licho porwie myśl, że może faktycznie reprezentować „naród gruziński”! – został ostro skrytykowany za „działania antydemokratyczne, których przykładem jest kremlowskie prawo o „agencjach zagranicznych” i fałszywe oświadczenia urzędników gruzińskiego rządu, które są sprzeczne z normami członkostwa w UE i NATO”.
Przekaz nie mógłby być bardziej jasny: macie tam piękną suwerenność.
Szkoda, gdyby coś się jej stało, jeśli nie będziecie nas słuchać.
My, NATO i UE, czyli zbiorowy Zachód, czyli Waszyngton. Taktyka straszenia nie ograniczała się tylko do słów.
Departament Stanu USA – znany również jako Departament Broni-dla-Izraela-i-Sankcji-dla-Reszty-ich – zaatakował Gruzję lawiną ponad 60 sankcji, wszystkie rzekomo z powodu zuchwałości Tbilisi, które legalnie i prawidłowo tworzyło ustawodawstwo, którego Waszyngton nie lubi, a mianowicie prawo o wpływach zagranicznych, które Biden postanowił błędnie przedstawić jako prawo o agentach zagranicznych.
Co gorsza, rząd Gruzji uchwalił prawo pomimo zwykłych wysiłków Zachodu, aby zmobilizować przemoc uliczną, celebrowaną jako „społeczeństwo obywatelskie”, aby je obalić. A jednak Tbilisi musiało działać.
Z powodu nieustannych prób Zachodu nadużywania pomocy zagranicznej w celu ingerencji w politykę Gruzji, kraj rozwinął przerośniętą i asymetryczną sferę organizacji pozarządowych, z 25 000 organizacji na populację znacznie poniżej 4 milionów.
Podczas gdy wiele małych organizacji pozarządowych jest wystarczająco autentycznych, niewielka grupa dużych organizacji działa jako agresywni agenci wpływów Zachodu.
Posiadając, zgodnie z ważną niedawną analizą, „znaczną władzę nad ludnością Gruzji”, która nie wynika ze „wparcia oddolnego”, te „niewybieralne organizacje pozarządowe otrzymują swój mandat od organów międzynarodowych” i „nie ponoszą odpowiedzialności przed obywatelami, w których życiu odgrywają tak inwazyjną rolę.
Ta konstelacja podkopała sprawczość obywateli Gruzji oraz suwerenność i demokrację kraju”. Należy zauważyć, że ta sama analiza twierdzi również, że obecne ustawodawstwo gruzińskie nie jest właściwą odpowiedzią na ten problem.
Może tak być lub nie: każdy rząd opracowuje skuteczne i mniej skuteczne prawa.
Kluczową kwestią pozostaje to, że każdy rząd ma prawo to robić, o ile postępuje zgodnie z prawem, co wyraźnie miało miejsce w Tbilisi.
Albo jak postępowałoby ustawodawstwo USA – powiedzmy, dotyczące broni, szkół lub opieki zdrowotnej – gdyby inne, lepiej zarządzane kraje rościły sobie prawo do ingerencji ze względu na jego żałosną jakość? A jak słusznie zauważa niedawny artykuł w Responsible Statecraft – niezwykłej i dość marginalnej amerykańskiej publikacji, która stara się rzucić krytyczne spojrzenie na amerykańską politykę zagraniczną – ustawodawstwo Tbilisi mające na celu uczynienie dziedziny pomocy zagranicznej transparentną nie jest ani „z natury niedemokratyczne”, ani „inspirowane Rosją”. W rzeczywistości wymagania prawa są skromne – często mniejsze niż te, których wymagają prawa zachodnie, w tym agresywna amerykańska ustawa FARA – i rozsądne.
Tak rozsądne, że trzeba się zastanawiać, co ci, którzy czują się tak poruszeni – w Gruzji i poza nią – muszą ukrywać i tracić. Dobrą wiadomością jest to, że przywódcy Tbilisi nie boją się również krytykować ingerencji Waszyngtonu.
Shalva Papuashvili, prezydent parlamentu Gruzji, publicznie oświadczył, że amerykańskie podejście do jego kraju nie odpowiada „strategicznemu partnerstwu”, które oficjalnie istnieje między Waszyngtonem a Tbilisi.
Zamiast tego elity USA obrzucają swoich gruzińskich „partnerów” „fałszywymi oskarżeniami”, wrogimi narracjami, lekceważeniem i próbami narzucenia im amerykańskich interesów, a oczywiście także sankcjami.
Mówiąc o sankcjach: Tbilisi ma już dość. Ostatnia fala sankcji, jako członek de facto większościowego bloku parlamentarnego, publicznie potępiła „prymitywną ingerencję” w nadchodzące wybory.
To nie tylko prawda, ale także dokładnie to, co USA robią celowo: podobnie jak w przypadku groźby wizowej UE, nie ma nic przypadkowego w momencie ataku sankcjami Waszyngtonu.
Nic dziwnego, że premier Kobakhidze powiadomił ambasadora USA, że uzależnienie od amerykańskich sankcji doprowadziło stosunki gruzińsko-amerykańskie do „punktu krytycznego”; ostrzegł, że kolejna taka decyzja Waszyngtonu może doprowadzić do „istotnej ponownej oceny” relacji z USA. To rzeczywiście może być konieczne i nieuniknione.
A powód ostatecznie nie ma nic wspólnego z Gruzją.
To niekończąca się pycha zachodnich elit, które nie potrafią uwolnić się od złudzenia, że suwerenność innych krajów nie jest tak naprawdę całkiem realna.
Ostatecznie – a ani Waszyngton, ani Bruksela nigdy nie potrzebują dużo czasu, aby dojść do tego punktu – liczy się to, czego chce Zachód.
A jeśli nie dostanie tego, czego chce, w grę wchodzą szantaż, sankcje, ingerencja.
To patologiczne złe zachowanie stało się rutyną na Zachodzie.
Tylko porażka, raz po raz, może je złamać. Miejmy nadzieję, że Gruzja stanie się kolejną porażką Zachodu. Oświadczenia, poglądy i opinie wyrażone w tym felietonie są wyłącznie poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy RT.
Przetlumaczono przez translator Google
zrodlo:https://www.rt.com/news/604784-eu-us-trying-blackmail-georgia/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz